W maju 2011 roku astronomowie z
NASA podali wiadomość, że odkryli nową klasę planet wielkości Jowisza, które
samotnie poruszają się w przestrzeni kosmicznej z dala od światła pierwotnej
gwiazdy. Uczeni podejrzewają, że są to pozostałości po wybuchu czy też
rozwijających się systemach planetarnych, które wyrzucone zostały w przestrzeń
kosmiczną na skutek silnego oddziaływania grawitacyjnego innych planet albo
gwiazd. Takie planety-sieroty są trudne
do wykrycia, jednak teraz naukowcy doliczyli się dziesięciu sztuk (lub bardziej
obrazowo - dziesięciu nowych Jowiszy) będących w odległości powyżej dziesięciu
tysięcy j.a od Ziemi.
I podobno znalezione dziesięć
sztuk to wierzchołek góry lodowej.
Czy ma to wpływ na nas?
Dużo ostatnio się mówi o wzroście
promieniowania kosmicznego na naszą planetę. Cząsteczki bombardujące naszą Ziemię są najprawdopodobniej rozpraszane przez wiatr słoneczny. Tezę tą
potwierdzają badania wskazujące na wzrost promieniowania kosmicznego zawsze
wraz z nasileniem wiatru słonecznego. A to oznacza, że nasz Solar System jest
bombardowany z jakiegoś niewiadomego źródła. Czy jest to pozostałość po
supernowej czy też ciemna materia będąca w otoczeniu Systemu Słonecznego – nie
wiadomo. Ale podobnie jak nasze
możliwości wyczuwania obecności innej osoby w pobliżu, tak i naukowcy mają
odczucie istnienia gigantycznego obiektu w kosmosie.
Już w grudniu 1983 roku tygodnik
Washington Post opublikował informację, że wystrzelony satelita IRAS dostrzegł 80
mld kilometrów od Ziemi, zaraz za Plutonem, obiekt o wielkości Jowisza i tak
naprawdę trudno przewidzieć co to jest, ale obecność w tak bliskiej odległości może
kwalifikować obiekt do grona planet naszego Układu Słonecznego. Obecność takiego obiektu może tłumaczyć odchylenia
komet, które nadlatują z nieoczekiwanych kierunków. Jednak cały kłopot polega na tym tym, że
nie można tego obiektu dostrzec. Prawdopodobnie ma ciemną powierzchnię i brak
radiacji cieplnej, co czyni go trudnym do zlokalizowania.
Czy mógłby to być zatem brązowy
karzeł?
A może gazowy gigant?
Gdyby takie odziaływanie pojawiło
się w okolicach Ziemi – skutki byłyby katastrofalne.
Niedawno do mediów dostała się
symulacja komputerowa przedstawiająca skutki przecięcia orbity nadchodzącego
giganta dla naszego Układu Słonecznego. Na
symulacji widać, że spowodowałoby to wydłużenie orbity naszych planet, a co najbardziej
interesujące znacznie wydłużyło czas okrążenia Słońca przez Ziemię. Proces
zmian miałby rozpocząć się już w kwietniu tego roku, a skutki trwać będą kilka lat.
I już nic nie będzie takie same.
Spotkałam się z opinią, że jeżeli
zagrożenie istniałoby naprawdę, to na pewno bylibyśmy poinformowani o nim. Z
drugiej strony łatwo przewidzieć skutki społeczne takiej informacji… zanim
zagrożenie zapukałoby do naszych drzwi sami pozabijalibyśmy się między sobą.
Ale jeżeli ktokolwiek by przeżył spotkanie z niespodziewanym obiektem o tak wielkiej masie, to i tak zaczęlibyśmy od nowa albo pozostałoby nam malowanie rysunków w
jaskiniach z nadzieją, że ktoś je kiedyś zobaczy. I być może wtedy zrozumiemy, że każdy przekaz pozostawiony przez poprzedników jest tylko informacją o dawnym życiu i ostrzeżeniem przed cyklicznymi katastrofami.
Jeszcze do grudnia będziemy słyszeć
o zbliżającej się Nibiru, Planecie X, Leo, Tyche czy Nemezis. O nadchodzącej zmianie, która
niezależnie od tego czy przemieli naszą ziemię na amen czy też tylko uszczupli
naszą liczebność na globie - niewątpliwie będzie początkiem nowego życia. Na
pewno takie spotkanie z naturą stanie się dla nas kubłem zimnej wody i
zastanowieniem czym jest życie i jak bardzo należy je szanować.
Niewątpliwie każdy z nas stanie
wtedy oko w oko z własnym sumieniem i wtedy przerazi się tego co zobaczy. Może
nie będzie już do śmiechu, ani nie będzie czasu na to by poczuć się lepszym,
mądrzejszym i odważniejszym. Gdyż w obliczu ostatniego spotkania z rzeczywistością, jedyną rzeczą jaka zaprowadzi nas do drzwi niewiadomego będzie właśnie
świadomość naszego życia i tego jak naprawdę je realizowaliśmy. Niezależnie od
tego jak to sobie interpretowaliśmy.
.